Sobota i niedziela ubiegły mi pod znakiem Kraftowania na różne sposoby... a ileż było z tego śmiechu i radości:)!
Wszystko zaczęło sie w sobotę w zaprzyjaźnionym sklepie
"Nasze hobby" prowadzonym od przez niezrównaną pod wieloma względami
Zojkę lub jak ktoś woli - Zosię ;) Przy kraftowym stole spotkałyśmy się w przemiłym gronie 3 Ań, 1 Karoliny i 1 Zofii i oczywiscie, żeby było należycie inspirująco na warsztacie pojawiło się coś takiego...

Nie, nie! To wcale nie włosy upiora rodem z horroru Ring tylko czesanka, filcowy półprodukt rękodzielniczy. Miły i puchaty. Niegroźny. Niedługo potem wśród babskiego paplania, lania wody i mydła zaczęły powstawać pierwsze filcowe twory (w moim przypadku - raczej potwory...)

Turlałyśmy, masowałyśmy, miziałyśmy, pacałyśmy i rolowałyśmy. Miało wyjść etui na telefon - i Zosi oczywiście wyszło. Moje przypomina raczej torebeczkę na drobniaki, ale jak od dawna podejrzewałam - filc mnie raczej nie lubi... Tutaj etui Zosiowe, profeska rękodzielnicza... Mój różowy telefonik mieści się tam bardzo ładnie - teraz tylko pozostaje poddać etui drobnemu liftingowaniu w postaci dodania zapięcia- i ubranko gotowe :)
Filcowanie na mokro to bardzo wciągająca zabawa - ma wiele zalet, zwłaszcza dla scraperek, które borykają się z problemem nieustannie potuszowanych palców. To także peeling i manikiur w jednym a przy tym i praca twórcza - naprawdę polecam!
Zosia obiecała także podzielić się swoją wiedzą tajemną na szerszym forum - więc
niebawem spodziewajcie sie na Craftowie kursu na ufilcowanego na mokro"cośka". Już się na to cieszymy :)
A niedziela?
Niedziela dla odmiany była brudna, wilgotna...ale nie mniej intrygująca! Zwarta i gotowa ekipa w składzie Zosi (jako przewodniczki craftowego stada), Karoli, Asi i mnie ruszyła szturmem do zaprzyjaźnionej
pracowni ceramicznej, gdzie nasza mistrzyni
Agnieszka udzielała nam pierwszych lekcji babrania się w glinie zwanego potocznie ceramiką. Misja wyprawy: miseczki a może coś jeszcze... Agnieszka udziela cennych wskazówek zdeterminowanym (uwaga -Karola ma wałek!)

Każda z nas z wielkim entuzjazmem rzuciła się na glinę i przystąpiła do twórczego wylepiania, doklejania i wygładzania... pracy było co niemiara:)


Tutaj widać bardzo dobrze mój zapał twórczy...świata poza moją miską nie widzę. Właśnie powstaje coś a'la falbanka z dziurkacza Marty Stewart (scrapowe zboczenia - tego już nie da się pozbyć...)


Zosia i Joanka dziergają. Ręce ubłocone, ale zapał twórczy płonie wielkim ogniem. No..prawie...
Zawracam uwagę na piękny jagodowy kolor ściany w pracowni:)
Z prac zaplanowanych powstały:3 miski, 1 talerz, małe stadko ptaszków. Z niezaplanowanych - koraliki i wisiorki oraz dwa ludowe koniki... ciekawe ile z nich przetrwa pierwsze wypalanie?
Ciąg dalszy nastąpi - musimy jeszcze szkliwić, zatem jesteśmy dopiero w połowie drogi:)
Cieszę się bardzo z tego weekendu - odpoczęłam, wyżyłam się twórczo, poszerzyłam horyzont - a co najważniejsze spędziłam go w doborowym towarzystwie doskonale się bawiąc:)
Dzięki serdeczne :*
Więcej o tych dniach kraftowych znajdziecie na blogu u
Karoli i
Zosi vel Zojki - zapraszam!